VI Dyktando Krakowskie

Opuściwszy autobus przy alei Krasińskiego, chyżym tempem ruszyli spod Jubilata w stronę … Auditorium Maximum UJ i napisali VI Dyktando Krakowskie!

18 marca pięcioro uczniów naszej szkoły (Tymon Gawlik 5a, Natalia Parszywka 5a, Patrycja Ryś 5a, Kamil Horabik 5b, Kacper Mleczek 6b) napisało VI Dyktando Krakowskie, które zostało zorganizowane przez Wydział Polonistyki UJ oraz radio RMF FM w ramach ósmej edycji Miesiąca Języka Ojczystego UJ.

Uczniowie zmierzyli się z niezwykle trudnym tekstem, który przygotowała specjalnie dla kategorii junior prof. Mirosława Mycawka z Wydziału Polonistyki UJ. Tekst dyktanda przeczytała znana z anteny RMF FM dziennikarka - Ewa Kwaśny. W ramach wydarzenia odbyło się również spotkanie z piosenkarzem Michałem Szczygłem, autorem takich hitów jak: „Adrenalina”, „Nic tu po mnie” i „Spontan”.

Uczniom towarzyszyli rodzice oraz pani Monika Brytan-Ciepielak, która była jedną z Koordynatorek Dyktanda.

Wszystkim uczniom serdecznie gratulujemy!

Wy również możecie spróbować swoich sił!

Poniżej zamieszczamy tekst dyktanda z kategorii junior:

„Wehikuł czasu”

Przemek z Pszowa, trzynastoipółletni amator taekwondo, przyjechał w przeddzień 19. Krakowskiego Półmaratonu Marzanny do Krakowa. Opuściwszy autobus przy alei Krasińskiego, chyżym tempem ruszył spod Jubilata w stronę mostu Dębnickiego.

Tuż przed przyczółkiem przeprawy łączącej Aleje Trzech Wieszczów z Dębnikami zszedł na bulwar Czerwieński. Z przyklejonym do wysłużonej nokii spojrzeniem przyspieszył kroku. Znienacka zahaczył czubkiem zszarzałego reeboka o porzuconą przez jakiegoś schamiałego hultaja hulajnogę, zachwiał się, zachybotał jak rozhuśtane wahadło i z chlustem wpadł do Wisły. W pół drogi do mulistego dna został zassany przez podpowierzchniowy megapęcherz, którym niczym kapitan Nemo swoim Nautilusem począł przemierzać burobrązowe odmęty. W końcu wpółprzytomny, znużony arcydziwną podróżą wewnątrz niby-batyskafu, wynurzył się zgięty wpół przy toruńskim nabrzeżu. Próżno jednak dopatrzeć się znajomych pejzaży.

Na tratwach flisacy harują przy przeładunku pszenicy. Dwóch hardych pachołków miejskich z halabardami, minąwszy kępę pszonaku, przeczesuje przybrzeżne chaszcze, w których schronił się jakiś chmyz. Wtem ktoś chwyta Przemka za kołnierz.
– Nie powinieneś być w szkole, huncwocie? – charczy mu do ucha. Po półgodzinie chłopak już siedzi w obskurnej izdebce i odmienia po łacinie słowo rana, czyli żaba. Nauczyciel wymachuje do rytmu brzozowymi różdżkami, rozsrożony niemożebnie. Przemek powtarza w koło Macieju tę samą formę: rana, rana…, jakby się zawiesił.
– Rana to będzie, jak się nie nauczysz, próżniaku! – huczy wprost nad uchem scholara magister, chłoszcząc przy tym wiotkimi witkami powietrze.
– Czy mogę to sobie wyguglać [wygooglać]? – pyta chwacko żaczek.
– Co tam gulgoczesz, kpie jeden? Zostaniesz w kozie, chojraku, to ci się żartów odechce. Mikołaju, odmień żabę!
– Dla prymusa Kopernika to błahostka, deklinuje słowo w mig, lecz ze zwarzoną miną. Choć magister go hołubi, chłopiec daleki jest od chełpienia się swoją wiedzą.

Po lekcjach dla przełamania lodów ciągnie Przemka do ruin krzyżackiego zamku, perorując po drodze, czym się różnią od siebie pustułka, kobuz, kobczyk i raróg. Zwierza się druhowi, że wypatrując ptaków, zaczął studiować nieboskłon. Przemek ma wrażenie, jakby zawsze tu był. Nie wie niebożę, że za niespełna sześć i pół wieku wpadnie w Krakowie do Wisły.